Lubię Warszawę... | Babski wyjazd | 22 czerwca 2023
- Agnieszka Ostrowska
- 23 cze 2023
- 5 minut(y) czytania
Nasz babski dzień w Warszawie _____________________________________________
Pobudka o 6.00, bo Jagodę trzeba dłuuugo budzić, ale jakie było moje zaskoczenie kiedy wróciłam ze spaceru z psem, a ona już zwarta i gotowa!
Dzień off...od wszystkiego! Z Jagodą od dawna planowałyśmy babski wyjazd i w końcu się udało! Olgierd miał święty spokój przez cały dzień, a my się wybrałyśmy kulturalnie do naszej stolicy złapać trochę "wielkomiejskiego" wiatru. Centrum Nauki Kopernika było pierwsze na naszej liście atrakcji...
A nie! Pierwszą atrakcją był Dworzec Zachodni i przystanek dla ludzi z Radomia oddalony od właściwego o 20 minut spaceru Na szczęście pan w meleksie uratował nam życie i dzięki temu nie zgubiłyśmy się w remontach i labiryntach jakie panują na peronach tego dworca.
Drugą natomiast była nieziemska temperatura, która tak tam się dała we znaki, że ledwo opuściłyśmy Powiśle i udałyśmy się w stronę CNK, a i tak woda z nas kapała litrami. Ale spokojnie - czego nie robi się dla nauki i kultury! Idąc brzegiem Wisły podziwiamy wszystko naokoło nas i od czasu do czasu robimy zdjęcia.
Aaaaa, odnośnie zdjęć. Postanowiłam zabrać ze sobą swojego starego Canona, który ma już swoje lata (obstawiam, że już ok. 11) i podłączyłam do niego obiektyw 50mm/1.4. Ale okazało się, że jestem trąba, bo te 50mm to czasami było za wąskie w najważniejszych momentach, które były warte uchwycenia, ale chciałam sprawdzić czy stare lusterko jeszcze działa i potrafię nim operować. A uwierzcie - bezlusterkowiec a lusterko wiec, to jak porównanie Ferrari do Passata z 2008. Czy coś wyszło? Przekonajcie się sami. Aczkolwiek kiedy tak sobie szłyśmy i robiłam zdjęcia, to poczułam smuteczek, bo mój szanowny kuzyn R. i ja już od dwóch lat się zbieramy na foto-spotkanie, a w planie była magiczna Praga (ta warszawska oczywiście, chociaż gdyby chciał mnie zabrać do tej czeskiej, nie pogniewałabym się i nawet mogłabym obiecać, że za dużo bym nie gadała..., kuszące Kuzynie?). I postanowiłam nie wyciągać telefonu do fotek!
Jesteśmy w CNK. Robotyczny Mikołaj Kopernik przywitał nas w swoich skromnych progach, ale dziwnie nie potrafił skupić swojej uwagi i odpowiedzieć na pytania dotyczące gry polskiej reprezentacji, które zadawali mniejsi i więksi panowie... Jednak na koniec wyznał, że jest za naszymi! Chłopaki, Kopernik na Was liczy, więc weźcie się do pracy! Po CNK miałam super przewodniczkę - Jagodę i w sumie oprowadziła mnie po tych atrakcjach, które uznała, że są najfajniejsze wg jej oceny z poprzedniej wizytacji. W sumie jej tego nie mam za złe, bo ilość dzieci przeraziła mnie nie na żarty, bo kurna nie spodziewałam się tłumu wycieczek szkolnych dzień przed zakończeniem roku szkolnego! Nikt już w tych czasach nie wagaruje? Poważnie pytam...
Ale mimo wszystko bardzo mi przypadło do gustu to miejsce, zwłaszcza te nowocześniejsze działy oraz tam gdzie można było "rozebrać" człowieka z narządów (tych najważniejszych). Spokojnie, udał się nam go złożyć do kupy, chociaż w pewnym momencie nerka zamieniła miejsce z pęcherzem moczowym!
Lecimy dalej! A właściwie idziemy spokojnie noga za nogą, pijąc po drodze ogromne ilości wody. Kolejny punkt... Możecie się uśmiać, ale Starbucks. Jagoda nigdy nie była, a że to takie instagramowo-tiktakowe, to musiałyśmy tam wejść - i całe szczęście, bo klimatyzacja nagle okazała się takim miłym powiewem świeżości! Dziecko zadowolone, lemoniada przepychota, a i mały głód już nas zdążył dopaść... Na wyjściu Jagoda podziękowała całej obsłudze za miłe spotkanie i pochwaliła ich lemoniady i croissanty z czekoladą. Widać było, że chyba nikt im tylu miłych słów nie powiedział, bo miałam wrażenie, że jedna z dziewczyn to miała łzy w oczach...
Poszwendałyśmy się po Starym Mieście, ale obie stwierdziłyśmy, że kierujemy się na Chmielną odwiedzić Magiczny Sklepik! Potteromania, cóż przyznaję się bez bicia. Wszystkie książki przeczytałam x2, filmy obejrzałam xN, nawet mam kilka gadżetów (końcówka do ładowarki z Ronem, Hagridem i of course z głównym bohaterem, więcej rzeczy nie pamiętam, tzn. oficjalnie się nie przyznam publicznie!). Po drodze minęłyśmy kilka fajnych sklepów ze słodyczami. Oczywiście weszłyśmy i oceniłyśmy to i owo... Nie wnikajmy w szczegóły, ale jakbyście chcieli namiary na świetne cukiernie na Starym Mieście - piszcie śmiało, podzielimy się z Wami tą tajemną wiedzą. Zanim weszłyśmy do Magicznego Sklepiku, dosłownie dwa lokale wcześniej była przepiękna wystawa z misiami, króliczkami i innymi pluszowymi zwierzakami. Niestety się do środka nie dopchałyśmy, bo kolejka osób z Chin i obstawiam dalszych pokrewnych rejonów, wychodziła aż na zewnątrz i każdy chciał sobie zrobić fotę z gigantycznym misiem, który stał w drzwiach lokalu.
Sklep inspirowany Harrym Potterem - niepozorny, mały, ale klimatyczny. Chłopak, który zajmował się sprzedażą - uroczy! Taki miks Rona z Draco Malfoy'em. Ale pożegnanie "życzę Wam magicznego dnia" - coś pięknego. Ok, nie jestem jakimś szaleńcem, zrozumie mnie ten, kto wsiąkł w historię magii i czarodziejów z Hogwartu.
Kiedy już kierowałyśmy się w stronę Śródmieścia i dworca, weszłyśmy jeszcze w kilka uliczek, bo chciałam pokazać Jagodzie, że mimo iż Wawa jest ogromnym miastem, można naprawdę znaleźć fajne miejsca z architekturą miejską. A jakie było moje zdziwienie kiedy ta oto nastoletnia już dama powiedziała, że ona chciałaby kilka fotek! A uwierzcie, to zdrzyło się pierwszy raz, kiedy nie trzeba było jej siłą zaciągnąć przed aparat! Więc trzeba było kuć żelazo póki gorące.
Potem... potem siłą zaciągnięto nas do McDonald's na Centralnym. Naprawdę! Chociaż specjalnie jakoś nie stawiałyśmy oporu, poddałyśmy się na samym początku. Nabrałyśmy tam sił po zrobieniu 15 000 kroków, więc się należało. Jednak dziwnym trafem kiedy dziecko, przepraszam, Jagoda dowiedziała się ile to kilometrów, to nagle cukier, ciśnienie i inne zdrowotne rzeczy spadły jej na pogranicze punktu krytycznego.
A trzeba było się jeszcze dostać na Dworzec Zachodni, a z niego na ten cudownie nazwany PERON NR 9 (szkoda, że nie 9 i 3/4). I kiedy dziecko szło ledwo noga za nogą, próbowałam ją zagadywać, żeby przebrnąć na ostatnią platformę, a ona mówi, że chciałaby, żeby pojawił się pan z meleksem i nas podrzucił na miejsce. Ale nie było go widać, a ja się zastanawiałam czy jak mała mi "zemdleje" z braku sił, to a) zarzucić ją sobie na plecy, b) ciągnąć za nogi, c) dzwonić po Olgierda, żeby po nas przyjechał do Wawy. Na szczęście pojawił się facet z tym dziwnym pojazdem i zatrąbił, żebyśmy wsiadały! Dziecko nagle się ożywiło i wręcz wykrzyczało, że "uratował mi Pan życie, zrobiłam prawie 16 000 kroków" - mina kierowcy i współpasażerów bezcenna. Widać było, że Jagoda wielu osobom poprawiła humor po pracy. Kochane dziecko. I prawie byłoby idealne zakończenie. Prawie! Weszłyśmy na peron, zostało nam tylko 15 minut czekania na nasz pociąg, a tam z głośnika informacja, że przyjedzie on z 45-minutowym opóźnieniem. I wiecie co? Zgadnijcie komu znowu spadł cukier?
I swoją drogą, leciwa stara lustrzanka, mimo swoich ograniczeń w ustawieniach zauroczyła mnie - to co z siebie "wypluła" miło mnie zaskoczyło, a i teraz częściej będę tego staruszka brała ze sobą na wyprawy, a służbowy sprzęt zostanie na zawodowe sesje.
Comments