Minął już rok! | Fotograf Agnieszka Ostrowska - jak to fajnie brzmi... | Trochę o mnie...
- Agnieszka Ostrowska
- 6 kwi 2023
- 11 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 7 kwi 2023
Właśnie dzisiaj minęło 12 miesięcy od założenia mojej działalności gospodarczej... Szok! Kiedy to zleciało? Nie mam pojęcia, ale ogromnie się cieszę, że te 365 dni dało mi niezłego kopa do działania, motywowało do dalszego rozwoju, podejmowania często dziwnych decyzji, uczyło cierpliwości, pchało do podejmowania wyzwań, popełniania błędów i... pokazało, że mogę liczyć naprawdę na dobre słowo i wsparcie od rodziców, brata i mojego narzeczonego, ale także od osób kompletnie mi obcych, które swoim doświadczeniem i życzliwością dodawały pewności siebie i zachęcały do "ryzykanctwa", które wbrew pozorom wcale nie jest takie straszne jak się mogłoby wydawać. Mogę tak w nieskończoność, ale zatrzymam się na tym. Dziękuję! I idę dalej w spełnianie swoich marzeń, bo warto...
Ale ja wcale nie o tym... Chociaż właściwie to był dobry wstęp, bo... Jak się okazuje moi powracający Klienci często mówią mi, że powinnam się częściej pokazać, odezwać, coś o sobie opowiedzieć - i z tym mam nadal problem, bo nie umiem gadać do telefonu i nagrywać filmiki ze sobą (wiadomość do mamy czy babskiego składu z NL to coś zupełnie innego) i puszczać je w świat, ale postanowiłam napisać kilka ciekawostek o sobie, które tak naprawdę znają osoby z mojego najbliższego otoczenia. Jesteście ciekawi czego się boi Wasza obecna/przyszła fotografka? Zapraszam! Przygotujcie sobie porcję popcornu i usiądźcie wygodnie w fotelu czy na kanapie, zaczynamy.

Jestem z rocznika '87. Jak to mówią to ten eksperyment po Czarnobylu oraz króliczek testowy reformy edukacji po 2000 roku. Na szczęście nie wyrosły mi dziwne macki ani ogonek, ani nie musiałam korzystać z amnestii dla maturzystów (ale tylko dlatego, bo matematyka nie była obowiązkowa, inaczej podejrzewam, że maturę bym zdawała co roku do dnia dzisiejszego).
Matma - moja zmora od 4 klasy podstawówki, chociaż w ostatniej klasie gimnazjum postanowiłam pokazać, że dam radę ogarnąć ten przedmiot i egzamin zdałam rewelacyjnie tak, że matematyca była w szoku i nawet miałam 5 na świadectwie. Jednak w ogólniaku dobra passa się skończyła i ledwo na dwójach przechodziłam z matmy z klasy do klasy.
Mam brata - młodszego o rok. Jak to w dzieciństwie bywało - walki wręcz zdarzały się raz w tygodniu, jednak kiedy brat mnie przerósł, przeszliśmy z prymitywnych walk na bardziej humanitarne sposoby rozwiązywania konfliktów pomiędzy nami - potyczki słowne. Jednak i tutaj dyplomacja nie była na zbyt wysokim poziomie. Ale pragnę nadmienić, że w sytuacjach kryzysowych, kiedy jedno z nas podniosło ciśnienie rodzicom, stawaliśmy w swojej obronie albo kryliśmy się nawzajem. Teraz na szczęście mój brat w końcu dorósł i jest niezły z niego całkiem fajny gość. Nawet powiem, że lepszego brata chyba mieć nie mogłam (jeśli to czytasz braciszku, chciałam wspomnieć, że widzimy się niebawem i z Jagodą wymyśliłyśmy, że pewnie będziesz chciał nas zabrać do Pizza Hut - naprawdę nie musisz się krępować, skorzystamy z tego zaproszenia z największą rozkoszą).
Od dziecka uwielbiałam przebywać w towarzystwie osób starszych. Koleżanki mojej babci traktowałam jak własne i do każdej mówiłam po imieniu, co nie bardzo cieszyło moją mamę.
Skoro jesteśmy przy czasach młodości (tej wczesnej, bo przecież dalej jestem młoda 😜), to za młodego uwielbiałam wagarować! Tydzień bez dnia wagarów był tygodniem straconym! Na szczęście broniły mnie dobre oceny, więc czasami uchodziło mi to płazem, czego niestety nie mogę powiedzieć o czasach ogólniaka, tam już tak łatwo nie było. Raz urwałam się z lekcji z ekstra chłopakiem z równoległej klasy na miasto. Na moje nieszczęście zauważyła nas przyjaciółka mojej mamy i to w sumie przez niego wpadłam, że okłamałam mamuśkę, bo chłopak rzucał się w oczy z daleka - miał ponad 1.90m wzrostu i trudno było go nie zauważyć, niestety (bądź stety) obok szłam ja. Dostałam szlaban na miesiąc. I jeszcze jedna głupia wpadka - uciekałam z klasówki z matematyki (a moja wychowawczynią właśnie była nauczycielka tego przedmiotu) mając genialny plan na zwolnienie z lekcji. Udałam się do przychodni zdrowia symulując omdlenie przed lekarzem (był to czas kiedy byłam anemikiem i często musiałam być na badaniach). Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie powiedziała, że muszę mieć potwierdzenie, że u nich byłam. Lekarka zorientowała się, że coś kręcę i wysłała mnie natychmiast na EKG. EKG ktoś powie, że to normalna sprawa, też tak myślałam. Poszłam do zabiegowego, a tam się okazało, że badanie będzie wykonane przed dwóch studentów na praktykach... Przystojnych studentów. Musiłam się rozebrać i położyć na kozetce. Kiedy weszłam z wynikiem do gabinetu lekarskiego, moja blada twarz była zafarbowana na soczystą czerwień... Uśmiech Pani Doktor - bezcenny, nauczka dla mnie na całe życie. Jednak z perspektywy czasu mogę rzec (oczywiście z przymrużeniem oka), że w wieku niespełna 17 lat byłam w trójkącie z dwoma dorosłymi już facetami 😆.
Od dziecka nienawidziłam sukienek i spódnic! Teraz toleruję tą część garderoby, ale od małego sabotowałam wszystkie zdjęcia, na których "musiałam" być w sukience (zdjęcia niżej, przedszkole, różowe coś na mnie założone siłą i mój autentyczny i szczery uśmiech pogardy z pozdrowieniami dla mamy - fotki w sukienkach miałam zawsze z zamkniętymi oczami).
Muszę jeszcze wspomnieć o tym! Pierwsze dziewięć lat życia spędziłam na wsi pod Malborkiem. Bardzo lubię wracać wspomnieniami do tego czasu i staram się raz w roku odwiedzić to miejsce. Później wyprowadziliśmy się do Białegostoku, w rodzinne strony mojego taty. W wieku 24 lat wyjechałam do Holandii na pół roku, które dziwnym sposobem wydłużyły się do prawie 11 lat. Niedługo miną mi dwa lata jak mieszkam w Radomiu... I mam nadzieję, że już koniec moich przeprowadzek. Chociaż jeżeli dostałabym propozycję zamieszkania nad morzem - pakuję się od razu!
Morze! Kocham, uwielbiam, ubóstwiam. Kiedy mam zły humor, gorszy dzień czy po prostu nie wiem o co mi chodzi, włączam na YT szum morza i leżę z zamkniętymi oczami. Wakacje? Tylko nad morzem! Jeżeli kiedyś zobaczycie kogoś o 4.30, szwendającego się po plaży z aparatem na szyi i plecakiem - to najprawdopodobniej będę ja! Cały urlop wstaję ok. 4.00 i idę na plażę! A kiedy moje towarzystwo budzi się i zbiera nad wodę, ja odsypiam i czekam aż przejdzie najmocniejsze słońce, bo moja skóra się nie opala, ona się parzy. Zawsze wracam blada albo ciut zabarwiona z plamami - boska opalenizna niestety jest poza moim zasięgiem (na szczęście na zdjęciach potrafię się "zbrązowić").
Jestem cholerykiem z ogromnymi pokładami cierpliwości. Ktoś zapyta "ale jak?", przecież to niemożliwe. Ostatnio bardzo trudno jest mnie wkurzyć/zdenerwować, co samą mnie dziwi (to chyba pierwsze oznaki starzenia się?), ale jak ktoś lub coś mnie wytrąci z równowagi - chowajcie się gdzie tylko się da! Klnę wtedy jak szewc, a jak mnie rozniesie, wychodzę na długi spacer, żeby to rozchodzić (mój rekord to prawie 28km spaceru uspokajającego, który i tak mało pomógł).
Ale oprócz spacerów uspokaja mnie jeszcze jazda samochodem. Uwielbiam wsiąść do auta i jechać przed siebie (dobrze, że pierdzik mało pije paliwa). Nie boję się tras ani tych krótkich, ani długich. Wystarczy dobra nuta, okulary przeciwsłoneczne i mogę jechać na koniec świata. Niestety lubię też szybką jazdę, ale ze względu na opłacone do tej pory mandaty (żal się pojawia nawet jak o tym wspominam), noga trochę mniej dociska pedał gazu.
Prawo jazdy robiłam prawie 10 miesięcy - bałam się i odwlekałam to prawie 4 lata od 18stki... Na drugiej jeździe na mieście dostałam mandat za przekroczenie prędkości (tzn. instruktor, ja nie miałam przecież jeszcze uprawnień), rozjechałam też gołębia... Ale egzamin zdałam za pierwszy razem, 13 lipca o godzinie 13.30! Nikt w to nie wierzył, w sumie ja też nie. Wychodząc z auta, kiedy egzaminator powiedział "gratulacje", rzuciłam mu się na szyję i ucałowałam (jak do tego doszło nie wiem... nie jestem wylewnym człowiekiem, ale może miały na to wpływ tabletki uspokajające, które wzięłam przed egzaminem), ale widać było, że jemu to nie przeszkadzało.
Okulary! Od dziecka miałam epizody z lepszym i gorszym wzrokiem. Teraz okulary muszę częściej zakładać na nos, zwłaszcza kiedy ruszam w trasę, ale... przypominam sobie o tym zazwyczaj jak już przejadę 50km i zaczynam trzeć oczy.
Jestem słodyczoholikiem, ale szanującym się i nie tknę białej ani gorzkiej czekolady, ani z dodatkiem mięty. Od dziecka podkradałam bratu cukierki, wysyłałam go do punktu krwiodawstwa, żeby ratował innych (sama nie mogę - pamiętacie, anemikiem jestem) i dzielił się ze mną darami za krew, a na imprezach rodzinnych siadałam jak najbliżej dzieci, bo miały więcej słodyczy (ale to też się skończyło, bo dostałam bana na przebywanie w pobliżu maluchów, bo zakablowali na mnie, że niesprawiedliwie dzielę porcje lodów - a to wszystko było tylko z troski o ich zęby - niewdzięcznicy jedni). Ale mam ciekawą anegdotkę odnośnie gorzkiej czekolady - byłam chora, 39 stopni gorączki, w domu nikogo i ogromna chęć na coś słodkiego. Na stole leżała gorzka czekolada mamy... Złamałam się i sięgnęłam po nią, ale najpierw posypałam ją sowicie cukrem (nie pudrem, normalnym kryształkowym) - i tak była okropna dalej. I gdybym miała do wyboru: ostatnia czekolada czy chłopak? Zgadnijcie co bym wybrała! Nawet kiedyś byłam na randce z chłopakiem i powiedziałam mu to żartem, że czekolada wygra - przyniósł czekoladę, żebym nie miała żadnych dylematów! To się szanuje! I mimo że sytuacja miałam miecze 19 lat (!!!) temu i nadal jestem przekonana, że wybiorę czekoladę w razie takiej sytuacji.
Cola czy Pepsi? Wybór jest tylko jeden, Cola! I żadna tam zero, smakowa... Koniec tematu. Moje marzenie - przejechać się ciężarówką Coca-Coli.
Próbowałam różnych sportów. Kochałam rower, ale raz chciałam się popisać i wyskoczyłam na "hopce" i zderzyłam się z drzewem, od tamtej pory jeżdżę w kasku. Koszykówka, ogromny sentyment, nawet długi czas sprawiało mi to ogromną frajdę, ale kiedy złamałam rękę, nastąpiła jakaś blokada i bałam się piłki. Snowboard - dopóki nie wiedziałam jaką szybkość osiągam, było w miarę ok jak na pierwsze kroki, kiedy jednak zaliczyłam pierwszą glebę i telefon zarejestrował z jaką prędkością jechałam - mój mózg krzyczał "ogarnij się, jeżeli chcesz dożyć 30stki" - już nie jeżdzę. Bieganie - mam ogromny zapał, jak tylko osiągnę bieganie w równym tempie, spada mi motywacja, a nie daj Boże pojawi się deszcz! Przestaję biegać na kolejne kilka/kilkanaście miesięcy. Robi się teraz coraz cieplej i coraz częściej spoglądam na buty do biegania... Może to już czas się z nimi przeprosić?
Nienawidzę robactwa! Krzyczę i piszczę jak widzę pająka idącego w moją stronę! A jak jesteśmy przy tych "miniaturowych stworach", to komary uwielbiają sobie robić na mnie lądowisko (w końcu słodka grupa krwi 0 wspomagana i dosładzana regularnie słodyczami) i jestem wiecznie z bąblami na rękach i nogach, bo mam reakcję uczuleniową na to cholerstwo (mój narzeczony jest wegetarianinem i te skrzydlate potwory na niego nawet nie lecą, jak wniosek? Nawet komar lubi krew z mięsem!).
Kiedy mam słabszy dzień, lubię otulić się ciepłym kocem i udać się na krótką drzemkę - 2h to takie minimum.
Uwielbiam jeść, nienawidzę gotować! Ale za to sprzątanie nie sprawia mi problemu. I tak w sumie jest od dziecka - uciekałam od kuchni, mimo że mama nie raz była na mnie wkurzona, że jej nie pomagam, ale za to nie musiała potem chaty ogarniać. Chociaż uważam, że czasami była złośliwa i specjalnie robiła większy bałagan niż to było konieczne.
Skoro jesteśmy przy jedzeniu - kocham sushi, o każdej porze dnia i nocy! Nawet sama robię, ale jednak zawsze lepiej smakuje jak zje się ten przysmak w restauracji czy z dostawą do domu. W Radomiu już chyba zaliczyłam wszystkie "sushiarnie" i mam nawet w jednej kartę stałego klienta. Ogólnie można mnie wyrwać na dobre jedzenie. Nie ma dla mnie problemu wyjazd na kebaba w środku nocy. Kiedy przeprowadzałam się do Polski i mieszkałam chwilę z rodzicami w Holandii, to z mama często przed północą zamawiałam kapsalona, bo przecież w Polsce tak dobrego nigdzie nie znalazłam.
Zbieram skarpetki z przeróżnymi printami - SpongeBob, motywy warzyw na wesoło, kreskówki, nawet mam skarpetki w sushi... Potem strasznie szkoda mi je zakładać, żeby się nie zniszczyły. Ooooo i śpię w skarpetkach, nawet latem. Wiecznie jest mi zimni w stopy.
Mam świra na punkcie butów! Unikam galerii handlowych, a jak już jestem, to udaję, że nie widzę sklepów z butami, bo jak wejdę do takiego, to na 99% wyjdę z nową parą butów. Nawet nie chcę liczyć ile mam par. W przewadze są oczywiście buty sportowe. Mam też 3 albo cztery pary szpilek i uwielbiam je... na zdjęciach! Zakładam je tylko do fotek... Po pierwsze są niewygodne, po drugie czuję się jak żyrafa, po trzecie patrz punkt pierwszy.
Na początku znajomości jestem bardzo powściągliwa, jednak z biegiem czasu moje grono poznaje moje sarkastyczne poczucie humoru i ironizowanie - czasami się hamuję, bo wiem, że wiele osób nie rozumie o czym w ogóle do nich gadam lub dziwnie na mnie patrzy.
Kiedy wpadam w panikę - dostaję słowotoku. Mój język nie wyrabia z tworzeniem sylab i czasami sama słyszę jak seplenię. A jak mam pracę przy komputerze i dzień bez sesji sama często do siebie gadam, ustalając zadania do wykonania. Mój pies czasami na mnie patrzy jak na wariatkę...
Nie śpiewam publicznie! Jedynie kiedy jestem sama w domu, bo wszyscy każą mi się zamknąć. I wcale im nie mam tego za złe - słyszę jakie dźwięki wydobywają się z mojego gardła! Raz chciałam umilić koleżance podróż do Polski autem i specjalnie nagrałam jej fragment piosenki interpretowany oczywiście moimi zdolnościami "wokalnymi", była to 2.00 w nocy - Magda zadzwoniła do mnie i kazała mi się zamknąć. A pies mojej przyjaciółki Marty, Fafka kiedy słyszy jak śpiewam, zaczyna wyć razem ze mną!
Tańczyć też nie tańczę, chyba że obok mnie jest ktoś równie "uzdolniony" jak ja! Ania, nasz debiut jest ciągle przed nami. Mam od dziecka problem z koordynacją ruchów! Byłam raz na zumbie dla starszych pań - nawet im nie potrafiłam dotrzymać kroku!
Uwielbiam czytać książki jak mam wolną chwilę. Często odwiedzam Empik i kartkuję książki delektując się zapachem świeżego druku. Oczywiście kupuję nowe pozycje i czekają cierpliwie aż je wezmę do ręki! Kryminały są na pierwszy miejscu (zresztą jak i filmy z tej kategorii, im więcej krwi i zagmatwanej fabuły - tym lepiej) i często czytając robię sobie mapę wydarzeń, żeby spróbować odkryć kto jest mordercą. Mój wynik to 8/10 trafień, więc nie jest tak źle. Marzy mi się własna biblioteczka (taka duuuża) z podziałem na kategorie książek - psychologia, obyczajówka, reportaż faktu, nauka, oczywiście albumy fotograficzne z czarno-białymi fotami, biografie...
Mam dwa ulubione programy telewizyjne od 2000 roku - Grey's Anatomy i Przyjaciele. Mogę oglądać wielokrotnie i zawsze płaczę na tych samych momentach. Ogólnie chodzę spać w okolicach 22.30, ale dla tych pozycji telewizyjnych mogę nawet siedzieć do 3.00 przy asekuracji paczki chipsów paprykowych i puszki coli (nawet dwóch).
Kocham jesień - im bardziej deszczowa, tym piękniejsza (w moim mniemaniu oczywiście). Krótkie dni, długie wieczory, lampka w kącie, ciepły koc, grube skarpetki, bluza mojego lubego, kubek gorącego kakao, pies na kolanach i pilot/książka w ręku... Tak można żyć.
Dwa razy zgubiłam dziecko kiedy było pod moją opieką - jednak nie panikujcie, wszystko dobrze się skończyło. Okazywało się, że to nie ja dziecko traciłam z oczu, tylko dziecko zapominało zabrać ze sobą ciocię...
Choinkę mogłabym mieć ubraną już w październiku! Teraz mam pretekst doskonały - scenki świąteczne i mogę od września legalnie (i na koszt firmy) kupować wszelkie akcesoria. W zdjęciach niżej znajdziecie nawet zdjęcie, na którym Anna Lewandowska pieje z zachwytu kiedy widzi moje świąteczne arcydzieło!
Chyba to już na tyle... Chociaż czuję, że się rozkręcam, ale może zostawię to na przyszły rok! A niżej wrzucam kilka fotek. Żadne tam profesjonalne, zwykłe z telefonu (dobra kilka znajdzie się zrobionych jednak aparatem) - bo szewc zazwyczaj bez butów przecież chodzi 😜.
W dobrym towarzystwie potrafię dostać głupawki i mimo 36 lat na karku nic w tym temacie się nie zmienia (ale kiedy trzeba bywam poważna, ale zazwyczaj pracuję z dziećmi i z nimi nie można być osobą dorosłą).
Uwielbiam podróże - wszelakie! Pociąg, auto, samolot (chociaż to lubię najmniej)... Morze jak już wcześniej wspomniałam na pierwszym miejscu, potem lubię tzw. city break i architekturę tych miast. Mało kto wie, ale bardzo lubię fotografować dworce kolejowe i tętniące w nich życie - pośpiech, zniecierpliwienie, radość, tęsknotę - w tym jednym miejscu można znaleźć wachlarz emocji.
Dobre jedzenie to podstawa każdego spotkania 😉.
Nie imprezuję, ale jak zacznę to np: moja 30stka była obchodzona przez trzy weekendy z rzędu w marcu! Nie piję namiętnie alkoholu, lubię za to drinki bezalkoholowe, są takie słodziutkie. Jednak jak już "muszę" się napić, to wybieram słodkie wino i najlepiej musujące (jak to mówią-soczek dla dzieci). Poza tym w sezonie jak zaczynam robić zdjęcia na różnych imprezach, to już się odechciewa samej w takich uczestniczyć.
I uważam, że plaża jest najpiękniejsza zimą!
Pomysł sesji ze zwierzakami narodził się dzięki znajomym, ale przede wszystkim dzięki temu małemu stworkowi.
Pamiętacie jak pisałam o moim świątecznym szaleństwie i zachwycie Anny Lewandowskiej nad moim drzewkiem? Żeby Wam to udowodnić, umieszczam niepodważalny dowód!
1/ Próby nauki tańca, jedynie włosy i kitka łapały odpowiedni rytm do muzyki 2/ Sesja na pierwsze urodziny, pokazali mi cukierka, od razu złapałam pozę 3/ W duecie brat-siostra to ze mną było najwięcej problemów, skakałam po snopkach siana, rozwaliłam brodę, że gruby płat skóry wisiał mi "na włosku"... 4/ Moja ukochana różowa sukienka i zamknięte oczy na zdjęciu.
Rzadko robię sobie zdjęcia - zawsze coś mi nie pasuje, ale te niewyraźne darzę ogromnym szacunkiem - trzeba umieć tak "nie-zrobić" fotki 😜.
Moje 4 ulubione rzecz- kolorowe skarpetki, Coca Cola, dobra książka i sarkazm!
Comments